Jak zarobić na OZE?

Autor: Redakcja
Kategoria:
Foto: pixabay.com

Nowa ustawa o OZE ciągle budzi sporo kontrowersji. Przede wszystkim nie zadowala ani jej zwolenników, ani przeciwników. Nie jest też wolna od ewidentnych błędów, zapowiada jednak boom na rynku zielonej energii. Jak wziąć udział w tej (r)ewolucji i wyjść na tym dobrze?

OZE to skrót od terminu „odnawialne źródła energii”. To jest odnawialne, niewydobywane źródło energii z wiatru, promieni słonecznych, geotermalnej, aerotermalnej, hydrotermalnej energii Ziemi, z fal i prądów morskich, z biomasy, biogazu, biogazu rolniczego i ciekłych biopaliw. Te ostatnie budzą jednak pewne wątpliwości, bo pod uprawę roślin produkujących olej wycina się wielkie połacie lasów, a w „zielonej” energii raczej nie o to chodzi.

Rewolucja ponoć pożera swoje dzieci, twórcy wielkich zmian wychodzą na nich najgorzej. Przynajmniej finansowo. W przypadku OZE może być nawet podobnie, dziś nikt już nie pamięta kto postawił pierwszy wiatrak produkujący prąd lub panel fotowoltaiczny. Ale polski ustawodawca powoli daje nam szanse na wzięcie udziału w zmianie systemu energetycznego.

WĘGIEL? PRZEŻYTEK

Nie da się zaprzeczyć faktowi, że źródła kopalne, czyli głównie węgiel, nie mają przed sobą przyszłości. Owszem, walczą o przedłużenie swojej agonii, ale nikt nie ma wątpliwości, że większość kopalni trzeba będzie zamknąć, a pracujący w nich ludzie muszą poszukać nowego zajęcia. Trwa więc zacięta walka pomiędzy dwoma frakcjami – jedna chce jak najdłużej wykorzystywać obecne status quo i czerpać z niego korzyści. Druga – odebrać jej przywileje, zdemokratyzować rynek energii i rozwinąć skrzydła zielonej energii. Niestety, nie uda się to bez dużych nakładów ze strony państwa – czyli nas i naszych portfeli.

Po wieloletniej sejmowej batalii, Parlament przyjął a prezydent podpisał ustawę o OZE, odrzucając kontrowersyjną poprawkę Senatu podcinającą skrzydła energetyce obywatelskiej. Nie będziemy się wdawać w szczegółową analizę jej zapisów, skupmy się za to na tym, co oznacza ona dla rynku - konsumentów, prosumentów, inwestorów i dystrybutorów sprzętu. Na razie najbardziej cieszą się ekolodzy. - Dzięki zaangażowaniu wielu tysięcy osób udało się przekonać posłów do energetyki obywatelskiej. - Cieszymy się, że parlamentarzyści, ponad podziałami partyjnymi, stanęli po stronie obywateli i umożliwili co najmniej 200 tysiącom rodzin inwestycje w przydomowe mikroelektrownie - powiedziała Anna Ogniewska, ekspertka Greenpeace ds. energetyki odnawialnej.

Jedną z podstawowych zmian w stosunku do obecnie obowiązujących przepisów dotyczących wspierania OZE jest zmiana systemu świadectw pochodzenia energii na system aukcyjny. System wyboru najlepszej oferty w tych samych warunkach ma być tańszy dla budżetu państwa o ponad 7 mld zł. Po zmianach do 2020 r. w budżecie ma pozostać 20 mld zł. By wesprzeć producentów energii z OZE - ze szczególnym uwzględnieniem generacji rozproszonej (od małych producentów) ustawa wprowadza instytucję sprzedawcy zobowiązanego - zakład energetyczny działający na danym terenie ma obowiązek zakupu wytworzonej energii z OZE i biogazu rolniczego w instalacjach odnawialnego źródła energii.

PRODUCENT + KONSUMENT = PROSUMENT

W podpisanej przez prezydenta ustawie znalazł się tzw. zapis prosumencki. Dzieli on prosumentów (jednocześnie producentów energii i jej konsumentów) na dwie grupy - najmniejsze instalacje do 3 kW i te od 3 kW do 10 kW. W przypadku tych pierwszych wsparcie miałoby wynieść 75 gr na kWh w ciągu piętnastu lat, w przypadku drugiej 40-70 gr/ kWh. Najważniejszą grupą, którą wspiera nowa ustawa są  właśnie prosumenci. To połączenie producenta i konsumenta prądu w jednym. W swojej domowej instalacji może produkować prąd na własne potrzeby, nadwyżkę zaś sprzedawać do sieci energetycznej za cenę nieco wyższą niż ta, po której ją kupuje.

Szacuje się, że w Polsce do roku 2020 prosumentami może zostać ponad 200 tysięcy gospodarstw domowych, a więc nawet milion osób. Prosumentami mogą być np. rolnicy, którzy zamontują na dachu stodoły panele fotowoltaiczne lub postawią wiatraki, mogą być to właściciele domów jednorodzinnych, którzy w ten sposób zmniejszą rachunki za prąd, a nawet spółdzielnie i wspólnoty mieszkaniowe (choć tu pojawiają się problemy – o nich za chwilę). Dla wszystkich może być to po pierwsze źródło oszczędności, po drugie zarobku. Do tego dochodzi aspekt ekologiczny, czyli suma zdrowia jaką oszczędzi ogół społeczeństwa. A to już są koszty idące w miliardy.

Najlepszym przykładem odważnego podejścia do kwestii OZE są Niemcy. To nie tylko nasz najbliższy sąsiad, ale i lider zielonych technologii, który na własnej skórze odczuwa wszystkie aspekty ich rozwoju.  Niedawno Niemcy ogłosili (i realizują!) plan całkowitego odejścia od energii atomowej (tuż po awarii w Fukushimie) i przejście na OZE. Fakty są takie – nasi sąsiedzi w ramach krajowej polityki  Energiewende z OZE pozyskują już większość energii. W pierwszej połowie ubiegłego roku wyprodukowali w ten sposób 81 TWh energii, czyli tyle ile my przez ten czas zużyliśmy. Przy okazji niemiecka energia była w większości wyprodukowana przez setki tysięcy prosumentów. U nas 90% energii produkuje kilka koncernów przez spalanie węgla. W roku 2022 Niemcy planują wyłączyć ostatni blok ostatniej elektrowni atomowej.

POWER TO THE PEOPLE!

Zwiększenie roli OZE oznacza też decentralizację systemu wytwarzania oraz przesyłania energii. W Niemczech są już ponad 2 miliony prosumentów, są spółdzielnie energetyczne, w OZE inwestują wszyscy. Często podnoszonym argumentem jest olbrzymie wsparcie z budżetu centralnego, jakim podlana była ta łąka zielonej energii. Ale to już się zwraca. W samym 2011 roku Niemcy oszczędzili 5,8 mld euro na kosztach zdrowotnych i ekologicznych, 9,2 mld euro na zakupach energii od rodzimych koncernów i 2,5 mld euro na zakupach zagranicznych surowców. Łącznie daje to 17,5 mld euro, czyli około 70 mld złotych. Przypomnijmy, że polski budżet na rok 2015 zamyka się sumą około 300 mld zł. Pójdźmy dalej. Wyniki analizy Warszawskiego Instytutu Studiów Ekonomicznych dość brutalnie rozprawiają się z mitem o tanim węglu i drogim OZE.

Całkowite wsparcie dla produkcji prądu z węgla w okresie od 1990 do 2012 roku wyniosło 170 miliardów złotych. Dodatkowe koszty poniesione przez polskie społeczeństwo od roku 1990 w postaci gorszego stanu zdrowia, większej absencji chorobowej i śmiertelności, wyniosły kolejne 700 mld, a w pesymistycznym wariancie nawet 2,2 bln złotych. Niemców nie było na to stać, my do tej pory dotujemy górnictwo kwotą około 6 mld zł rocznie. Wiemy już, że na OZE oszczędzimy wszyscy. Prognozowane znaczne wzrosty cen prądu będą po pierwsze minimalne, według rozsądnych szacunków wyniosą może kilkanaście, może kilkadziesiąt… groszy miesięcznie. Po drugie pozwoli to na rozbujanie skostniałej gospodarki i rozbicie systemu.

A ten jest dziwny. Rynek energii w Polsce zmonopolizowało kilka koncernów, prosumentów obecnie jest kilkudziesięciu (w Niemczech – 2 miliony). Wzrośnie nasza innowacyjność. Dzięki rozwojowi branży po pierwsze spadną ceny urządzeń, cały czas będzie też następował postęp technologiczny. Już dziś mówimy o pionierskich polskich projektach: pionowych turbinach wiatrowych (bez gigantycznych wiatraków) i perowskitach, czyli prawie całkiem przezroczystych ogniwach fotowoltaicznych czy o słynnym grafenie. Nic dziwnego, że przeciw nowej ustawie aktywnie lobbowały największe spółki energetyczne. Realizowana przez nie strategia zakładała granie na lęku przed wzrostem cen oraz sugerowanie, że „pseudo-prosumenci” będą okradali państwo i innych ludzi. Retoryka ta była widoczna w wystąpieniach polityków – jeden sugerował, że prosumenci będą kupować prąd z sieci, by go to jej sieci ponownie drożej sprzedać – i urzędników. Rozbawienie wzbudził szczególnie jeden, który twierdził, że OZE jest niebezpieczne, bo monterzy ogniw i wiatraków będą spadać z drabin.

Tymczasem koszty wdrożenia poprawki prosumenckiej nie są wysokie. Może z niej skorzystać nawet milion osób, a jej koszt to tylko 2,2% całości kosztów systemu wsparcia OZE. Tymczasem koncerny rzadko mówią o tym, że głęboko sięgają do budżetu - czerpią zyski z dopłat do spalania węgla z biomasą i nadal będą to czynić w ramach nowej ustawy o OZE. W latach 2005-2012 zapłaciliśmy za to w rachunkach za prąd 7,5 mld złotych. O co chodzi we „współspalaniu biomasy”? O dorzucanie do węgla roślinnych odpadów, często sprowadzanych z zagranicy. Z ekologią nie ma to nic wspólnego.

KTO WIĘC ZAROBI NA OZE?

Od końca – producenci, importerzy i dystrybutorzy instalacji. To prawdziwa żyła złota, choć trudno jeszcze oszacować wartość polskiego rynku. Co chwila pojawiają się nowe, coraz wydajniejsze technologie. Drugą grupą są instalatorzy, monterzy i serwisanci urządzeń pozyskujących energię. Trzecią – osoby zajmujące się szkoleniami, certyfikatami i dystrybucją wiedzy. Aż prosi się, by te wszystkie 3 grupy powiązać ze sobą i oferować klientom kompleksową obsługę. A klientami będą przede wszystkim prosumenci. Największą popularnością cieszą się obecnie panele fotowoltaiczne. Koszt budowy instalacji o mocy 40 kWh to dziś ok. 220 tys. zł netto. Wykorzystując rządowy program „Prosument” prowadzony przez NFOŚiGW można fizycznie nie wyłożyć na nią ani grosza, wykorzystując dotację oraz  preferencyjny kredyt. Prosument nie musi uzyskiwać koncesji na sprzedaż energii, nie musi prowadzić działalności gospodarczej, nie potrzebuje pozwolenia na budowę. Inwestycja powinna zwrócić się po 8 - 10 latach, gwarantowaną cenę odkupu mamy zaś na lat 15. Czysty interes, choć trzeba przyznać – to nie jest biznes sam w sobie, tu nie chodzi o zarabianie miliona rocznie. To po prostu możliwość zaoszczędzenia i regularnego zarobienia niedużych sum przez stosunkowo długi czas.

RYNEK JESZCZE NIE JEST STABILNY

Niestety, choć nowa ustawa budzi optymizm prosumentów i ekologów, rodzi też poważne zastrzeżenia i wzmaga ostrożność. Otóż brak w niej rozszerzenia definicji prosumenta. Czyli obecnie prosumentami nie mogą być samorządy, spółdzielnie i wspólnoty mieszkaniowe. A to olbrzymi błąd – dysponują one tysiącami budynków z doskonałymi warunkami do postawienia instalacji. Budżet ciągle będzie dopłacał do spalania biośmieci, bo w ustawie pozostały zapisy o dotowaniu współspalania biomasy. Fakt, że koncernom opłaca się ściągać statki z trocinami, gałęziami i zrzynkami z przeciwnej półkuli, by zarobić na ich spaleniu zakrawa na ponury żart.

To na razie lekko patowa sytuacja – władze dały zielone światło dla rozwoju OZE, z drugiej jednak strony nie zrobiły tego na tyle precyzyjnie, by prosumenci i biznes wokół nich skupiony mogli poczuć się bezpiecznie.

Dołącz do newslettera

Copyright © 2007-2021 ARSS. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Opieka nad stroną: Lembicz.pl
linkedin facebook pinterest youtube rss twitter instagram facebook-blank rss-blank linkedin-blank pinterest youtube twitter instagram