Czy rozumiemy ideę konkurencyjności?

Data dodania: 21 marca 2016
Kategoria:
Foto: pixabay.com

Biedronka w Sierakowicach? Nie wejdzie, okoniem stają władze. Polski Bus otwiera nową trasę. Tzw. busiarze ostro protestują. Opinia publiczna jednym kibicuje, innych potępia. Ale... czy słusznie? Nie bardzo.

Jest w Polsce gmina Sierakowice. Nietypowa, bo nie ma w niej Biedronki. I jeśli wierzyć zapewnieniom wójta - nikt jej tu nie chce. To specyficzny rynek - ta kaszubska gmina ma 19 tysięcy mieszkańców, same Sierakowice formalnie są wsią, de facto to siedmiotysięczne miasteczko. Gmina bogata i dumna. 1200 zarejestrowanych firm, średni model rodziny to dwoje dorosłych i czwórka dzieci. We wsi działa 180 sklepów i spore targowisko. Świetnie sobie radzą, bo mają bardzo duży lokalny, prawie samowystarczalny rynek. Nie ma tu sieciowych sklepów, Kaszubi to ludzie pracowici, uczciwi i trochę uparci. Ci w Sierakowicach uparli się, że nie chcą mieć u siebie Biedronki i robią wszystko, by „żarłoczny owad” nie uwił u nich swojego gniazdka. Działają oczywiście zgodnie z prawem, ustalają  plany zagospodarowania, po prostu blokują tego typu inwestycje.

Tadeusz Kobiela, wójt gminy Sierakowice udziela wywiadów, w których tłumaczy swoją postawę. Fakt faktem, że opór Kaszubów nie tylko przed Biedronką, ale sklepami wielkopowierzchniowymi w ogóle zyskał olbrzymią medialną sławę. Według słów wójta sieć z owadem w logo już dawno temu chciała otworzyć tu swój sklep, argumentując, że zarówno mieszkańcy, jak i gmina, na pewno z utęsknieniem na to czekają. Spotkała się ze zdecydowaną odmową.

SIO, OWADZIE!

Wójt twierdzi, że model gospodarczy Sierakowic działa i sprawdza się w praktyce od prawie wieku. Oparty jest na lokalności - mieszkańcy kupują u swoich sąsiadów, więc pieniądz krąży w jednym miejscu. Zyski pozostają w Sierakowicach i nie są wyprowadzane do centrali sieci handlowych.

Jak gmina walczy z zakusami sklepów wielkopowierzchniowych? Lokalnym prawem. Miejscowy plan zagospodarowania wyklucza stawianie tychże, zaś miejsca, w których byłoby to możliwe, władze chronią obejmując je zakazami uwzględniającymi uwarunkowania historyczne, kulturowe i sakralne. Szczególnie łatwo wprowadzają te ostatnie. W gminie powstał na przykład kulturowy „Park Ośmiu Błogosławieństw”. Wójt twierdzi również, że właścicielom prywatnych gruntów wyperswadował ich sprzedaż pod sklepy wielkopowierzchniowe.

Hm… Tu pojawia się pierwsze pytanie. To wszystko jest zapewne zgodne z prawem - wszak wójt i urzędnicy raczej dbają o to, by było przestrzegane. Nad sobą mają przecież instytucje kontrolujące ich działanie. Również przedsiębiorstwa, które czułyby się poszkodowane mają przecież prawników i mechanizmy obrony.

Oczywiście musiałyby uznać, że ich interesy zostały naruszone. Podejrzewam, że w wielu przypadkach wolą machnąć ręką, niż ciągać się po sądach. Tylko czy te działania są zgodne z ideą  konkurencyjności? Czy nie jest to ograniczanie przedsiębiorczości?

Doskonale rozumiem fakt, że wójt Kobiela chce chronić gminę przed sklepami wielkopowierzchniowymi. 180 lokalnych placówek handlowych to piękny wynik, wiele miejsc pracy, podatki spływające do kasy i – prawdopodobnie – ciekawa konkurencja. Jest co chronić. Z drugiej jednak strony – 180 sklepów na 19 tysięcy mieszkańców to wynik dość kuriozalny. Z prostego rachunku wynika, że jeden sklep przypada na 105 osób. Hm. Ciekawy przypadek dla ekonomistów, bo z taką liczbą potencjalnych klientów ciężko się utrzymać. Może to kwestia wysokich marż, przekładających się na ceny? Ale to tylko przypuszczenie. W takim przypadku wejście na rynek sklepu sieciowego, silnie konkurującego cenami mogłoby ten kruchy układ kompletnie zburzyć.

Z drugiej strony nie ma pewności, czy gmina nie zacznie walczyć z innymi podmiotami i usiłować mocniej regulować rynku. Dziś nie chce sklepów wielkopowierzchniowych, jutro może zabrać się za inne branże. A to kompletnie zaburza ideę konkurencyjności i na dłuższą metę może przynieść skutek odwrotny od zamierzonego.

Model Sierakowic działa od 100 lat, ale nie w środowisku zamkniętym, przystosowywać się do zmian zachodzących wokół. Czy to mądre, czy to przemyślane? Trudno powiedzieć dokładnie, w pewien sposób Kaszubi mogą mieć rację. Co ciekawe – ich akcja spotyka się z dużym zrozumieniem i poparciem społecznym. W zasadzie pod każdym tekstem, informacją o dzielnych Kaszubach, pojawiają się wyrazy wsparcia i pełne zrozumienia wpisy.

AUTOBUS POJEDZIE?

Przenieśmy się w inny rejon kraju. PolskiBus – firma duża, znana i na ogół ciesząca się dobrymi opiniami klientów – zaplanowała sobie uruchomienie nowej trasy autobusowej. Autokary mają podróżować po trasie Warszawa – Lublin – Rzeszów. Każdy, kto choćby minimalnie zna te rejony wie, że jest potrzebna. Sama trasa Lublin-Warszawa jest niebywale oblegana. Spory ruch obsługują tzw. busiki, czyli dziesiątki małych przewoźników z flotą kilkunastoosobowych aut. PolskiBus nie może ot tak sobie otworzyć nowej linii. Musi bowiem zdobyć pozwolenie marszałków trzech województw - mazowieckiego, lubelskiego, i podkarpackiego. Ci zaś wcześniej muszą sprawdzić, czy nowa linia nie zaburzy rynku. Sprawdzili, pozwolili.

Do lubelskiego urzędu marszałkowskiego trafiło jednak zażalenie Stowarzyszenia Transportu Samochodowego „Bus”. Lubelskie Samorządowe Kolegium Odwoławcze odrzuciło skargę, następne trafiło do warszawskiego SKO. I gdzieś w tym całym bałaganie pozwolenie dla PolskiegoBusa zostało ze względów formalnych zawieszone.

Rozpętała się burza. Opinia publiczna i media grzmiały, że tak nie wolno, że busiarze bronią swoich archaicznych biznesów, śmierdzą im stopy a ich matki źle się prowadziły. No ale co w tym dziwnego? Mają rynek, na którym pracują i wolą, żeby nikt im się na niego nie wpychał. Wójt Sierakowic jest w porządku a lokalni przewoźnicy już nie?

Rynek transportowy jest tzw. rynkiem regulowanym. Oznacza to, że każdy, kto planuje uruchomienie nowego połączenia na danej trasie, musi wpierw uzyskać zezwolenie organu samorządowego. To zaś musi być poprzedzone analizą i sprawdzeniem, czy nowa linia nie będzie stanowiła zagrożenia dla już istniejących przewoźników. Ojoj. Z takiego postawienia sprawy dość jasno wynika, że w Polsce mogłoby powstać bardzo niewiele nowych połączeń. Wszak każdy podmiot na rynku stanowi zagrożenie dla już istniejących, chyba, że znajdzie kompletnie nie zagospodarowaną niszę. Co teoretycznie jest tylko nieco łatwiejsze, niż wykopanie „złotego pociągu”.

Biedronka w Sierakowicach pewnie powstanie, bo trafił się ktoś, kto wynajął jej lokal po dużym sklepie. Chociaż na miejscu szefostwa Jeronimo Martins pojechałbym do Sierakowic i pogadał z mieszkańcami. I odpuścił wchodzenie na siłę. PolskiBus wyprostuje urzędowy bałagan i wypuści autokary na trasę. Obie firmy spotykają się z przejawami silnej konkurencji, ktoś nie chce, by robiły biznes. I jednej kibicujemy a drugą potępiamy? Dowodzi to głębokiego niezrozumienia idei konkurencji i konkurencyjności wśród naszych rodaków. I to jest poważny problem, podobny do „moralności Kalego”. Kiedy my ograniczamy naszą konkurencję – dobrze. Kiedy nas ograniczają – źle. Wójt Sierakowic ma taką samą rację, jak przewoźnicy z Lublina. A Biedronka takie samo prawo do robienia interesów, jak PolskiBus.

Zobacz nasz katalog sieci franczyzowych i upewnij się która franczyza będzie dla Ciebie najlepsza.

Dołącz do newslettera

Copyright © 2007-2021 ARSS. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Opieka nad stroną: Lembicz.pl  Skład magazynu Franczyza & Biznes: Aera Design