Podbija rynek edukacji dzięki otwartości na świat

Data dodania: 25 lutego 2015
Kategoria:
Foto: Michał Juzoń z synem Jasiem, uczniem Helen Doron

Podróżował po świecie, zajmował się medytacją. Był też producentem teatralnym, aktorem i scenarzystą – o tym jak wcześniej zdobyte doświadczenie pomaga w zarządzaniu franczyzową siecią szkół, opowiada Michał Juzoń, dyrektor generalny Helen Doron Polska Północna. 

Od jak dawna jest Pan związany z siecią szkół Helen Doron?

Od trzech lat. Natomiast moja żona prowadzi szkołę Helen Doron ponad 10 lat.

Jakie stanowisko zajmuje Pan w sieci?

Jestem masterfranczyzobiorcą, dyrektorem generalnym Helen Doron na region Polski Północnej. 

Czym zajmował się Pan wcześniej?

Miałem bardzo różne doświadczenia. Podróżowałem po świecie, zajmowałem się medytacją, byłem mnichem buddyjskim. Potem wróciłem do Polski i zająłem się teatrem. Przez parę lat byłem producentem teatralnym, aktorem, scenarzystą. Po czym poznałem swoją żonę i poszedłem za głosem serca. Ona mieszkała w Gdańsku, ja we Wrocławiu. Wiedzieliśmy, że chcemy być razem i pojawiło się pytanie: kto ma zostawić swój biznes ona czy ja? Wydawało mi się, że bardziej racjonalne będzie to, że ja jako mężczyzna zostawię swoje sprawy i pojadę za nią. Pojechałem do Gdańska i zacząłem pomagać jej w prowadzeniu szkoły.

Później się okazało, że talenty producenckie i organizacyjne, które rozwinąłem wcześniej bardzo dobrze się sprawdzają również na tej ścieżce. Szybko się przekonałem jaka fajna jest ta działalność. Jak wspaniale jest otwierać dzieciakom drogę na świat. Zakochałem się w szkole, dzieciach, rodzicach. Szybko poczułem, że jest to moje środowisko. W międzyczasie zostałem partnerem franczyzowym na terenie Trójmiasta. Szło mi na tyle dobrze, że poprzedni masterfranczyzobiorca na teren Polski Północnej, który zajmował się tą działalnością 12 lat, któregoś dnia przyszedł do mnie i powiedział: „Słuchaj, ja muszę to tobie przekazać. Mam inne plany w życiu, chcę robić coś innego. Czekałem na kogoś, komu mogę to powierzyć. Kogoś, kto nie zmarnuje tego, co zrobiłem i kto rozwinie biznes jeszcze bardziej”.

Ile szkół ma Pan w zarządzaniu?

W tej chwili mam około 30 podmiotów. Chodzi o to, że mamy różne jednostki - centra, studia Helen Doron, nauczycieli niezależnych. Szkoła ma licencję na terenie, który zamieszkuje od 50 do 100 tys. osób. Studio to jednostka, którą się otwiera w mniejszych miejscowościach - do 50 tys. mieszkańców. Mamy też kilka nauczycieli, którzy mają licencję na nauczanie naszą metodą w miejscach, gdzie szkołę trudno by było założyć. Chodzi o małe miejscowości. Taki nauczyciel naucza naszą metodą, ale nie musi otwierać szkoły, dużego obrandowanego centrum. Może uczyć w domu. 

Jak się zmienia zapotrzebowanie na tego typu usługi edukacyjne?

Świadomość rodziców, że znajomość języka angielskiego we współczesnym świecie jest niezbędna rośnie. Dodatkowo, kryzys się skończył, zasobność Polaków wzrasta, w związku z tym skrupuły finansowe są coraz mniejsze. Ludzie nie mają wątpliwości, co do tego, że nasza metoda jest fajna. Sięgają chętnie do kieszeni. Uczniów zatem przybywa. Wiadomo, że również rośnie konkurencja. Mam taką refleksję, że nasza branża w Polsce jest na końcu tzw. fazy pierwszej, ustanawiania obecności na rynku. Przed nami wielki boom, dlatego że, świadomość konieczności posługiwania się angielskim jest powszechna. Angielski musi się stać naszym drugim językiem. 

Po jakim okresie działalności szkoła Helen Doron zaczyna generować zysk? Jaki są szacunki?

Jeśli ktoś przygotuje otwarcie szkoły w mocny sposób, czyli odpowiednio wcześniej podpisze umowę i rozpocznie rekrutację, przygotuje fajny lokal, poinformuje miejscową społeczność, że powstaje nowa szkoła, to ma szansę zacząć z dużą liczbą dzieci od razu. Na przykład z liczbą 60 uczniów. Wtedy sukces może nadejść w ciągu 2-3 lat. Natomiast, jeśli ktoś zacznie wolniej, to odpowiednio wolniej to będzie szło. Podstawą w tym biznesie są zadowoleni rodzice i dzieci. Jeśli pozyskujemy klienta, rodzice zapisują do nas dziecko, to jak pokazują statystyki zostanie ono z nami na wiele lat. Przyprowadzi też kolejne dzieci. Im więcej dzieci w szkole mamy, tym łatwiej nam się potem rozwijać. Obserwujemy efekt kuli śnieżnej. Dzieci przyprowadzają kolejne dzieci. Mało jest biznesów, w których zwrot inwestycji następuje w ciągu pół roku czy roku. Nie oszukujmy się. Wartością naszego biznesu jest to, że jeśli marka ugruntuje swoją pozycję w świadomości lokalnej społeczności, to ta szkoła jest bezpieczna przez lata. 

Pan zajmuje się rekrutacją franczyzobiorców. Jakie najważniejsze kryteria musi spełnić kandydat, oprócz posiadania odpowiedniego kapitału na inwestycję?

Mamy różne profile franczyzobiorców. Naszymi pierwszymi franczyzobiorcami były osoby ze środowiska pedagogicznego. Najstarsze szkoły prowadzą nauczycielki języka angielskiego, które w sieci Helen Doron znalazły alternatywę dla pracy w tradycyjnej szkole państwowej. Wreszcie mogły użyć swoich umiejętności pracując na własny rachunek. Zauważam, że w tej chwili ten profil trochę się zmienia. Zaczynamy pracować z menadżerami. Z ludźmi, którzy niekoniecznie sami uczą, ale mają umiejętności biznesowe i umiejętności kreowania relacji z ludźmi. I to wydaje mi się najważniejszą cechą mojego partnera biznesowego.

Oczywiście znajomość języka angielskiego jest pomocna. Natomiast w naszej branży, w – kolokwialnie powiedziawszy – rodzinie Helen Doron, najważniejsza jest umiejętność kreowania głębokich relacji. Moja filozofia jest taka, że chciałbym, żeby moje szkoły, oprócz sprzedawania usługi pedagogicznej również były miejscami, do których ludzie chętnie przychodzą. 

Podam taki przykład: kiedyś, jak się szło do lekarza, lekarz nas znał, wiedział, gdzie się uczymy, znał naszych rodziców. Istniała między nim a pacjentem, ludzka, głęboka relacja. W tej chwili ani lekarz nas nie zna, ani my lekarza. Przychodzimy do niego jak do sklepu. Ten zanik prawdziwych relacji w dobie smsów i facebooka jest według mnie chorobą tego świata. Dlatego próbujemy w naszych szkołach kreować właśnie taką przestrzeń prawdziwych relacji. Gdzie dzieci przez kilka lat przychodzą do „swojej Pani”, która je bardzo dobrze zna. Gdzie rodzice mogą spotkać się ze sobą, kiedy dzieci są na lekcjach i swobodnie porozmawiać.

Największy sukces mają franczyzobiorcy, którzy znają wszystkich rodziców. Szkoły, w których nauczycielki wiedzą, że np. mąż pani Ali wypłynął właśnie w rejs, a mama Wiktorii prowadzi gabinet stomatologiczny itd. Mój franczyzobiorca powinien być osobą, która lubi ludzi i lubi z nimi pracować. Wtedy odniesie sukces. Wiadomo, że przy tym musi rozumieć różnicę między przychodem a dochodem. Natomiast ta pierwsza rzecz jest najważniejsza.

Rozmawiała Irina Nowochatko-Kowalczyk 

Zobacz nasz katalog sieci franczyzowych i upewnij się która franczyza będzie dla Ciebie najlepsza.

Dołącz do newslettera

Copyright © 2007-2021 ARSS. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Opieka nad stroną: Lembicz.pl  Skład magazynu Franczyza & Biznes: Aera Design