Byli franczyzobiorcy kontra Quadri Foglio

Data dodania: 19 listopada 2010
Kategoria:

Straty na nierentownych sklepach oraz dodatkowe kary do zapłacenia - to bilans współpracy kilku franczyzobiorców z siecią Quadri Foglio oferującą odzież dla dzieci. Kto zawinił? Obie strony przedstawiają długie listy zarzutów.

Do redakcji portalu FranczyzawPolsce.pl zgłosiło się trzech franczyzobiorców, którzy czują się pokrzywdzeni w wyniku współpracy franczyzowej, jaką podjęli z firmą Thai-Mark, właścicielem sieci z odzieżą dziecięcą Quadri Foglio. Prowadzili oni sklepy w różnych częściach kraju - w Nysie, Włocławku oraz Biłgoraju - zarzuty stawiane sieci są jednak podobne.

- Otworzyłem sklep w Nysie w maju 2009 roku. Przez około pół roku nie udało mi się uzyskać rentowności. Zacząłem więc starać się o zakończenie współpracy. Umowa, którą podpisałem ze spółką Thai Mark, właścicielem sieci Quadri Foglio przewidywała możliwość rozwiązania jej za porozumieniem stron. Poprosiłem więc franczyzodawcę, by ze względu na straty, jakie ponoszę, pozwolił mi wycofać się ze współpracy. Otrzymałem odpowiedź odmowną. Udało mi się jedynie uzyskać zgodę na przeniesienie sklepu do innej lokalizacji o niższych kosztach, ale to nie poprawiło jego wyników. Nadal więc starałem się o zgodę na zamknięcie. Zaoferowano mi wówczas jedną opcję - mogłem zrezygnować, jeśli znajdę kogoś, kto przejmie moją umowę franczyzową i zapłaci pełną opłatę wstępną - ok. 1000 zł na mkw., a więc w przypadku mojego sklepu ok. 70 tys. zł. Było to oczekiwanie nierealne. W końcu w marcu tego roku, po dramatycznie trudnym okresie, kiedy to przez trzy miesiące dołożyłem do tego biznesu ok. 18 tys. zł, zdecydowałem się zamknąć sklep - relacjonuje Jacek Wach, były franczyzobiorca Quadri Foglio.

Pan Jacek prowadzi z powodzeniem franczyzowe sklepy odzieżowe czterech innych marek. Przyczyn porażki placówki Quadri Foglio upatruje w złym zarządzeniu siecią przez franczyzodawcę, który w systemie depozytowym jest odpowiedzialny za zarządzanie dostawami do sklepów oraz cenami towaru.

Mam porównanie z innymi systemami depozytowymi, wiem, jak powinna wyglądać taka współpraca. Od Quadri Foglio nie dostaliśmy żadnego wsparcia w zakresie visual merchandisingu, zabrakło też rozsądnego zarządzania ceną. Podczas gdy inne sieci organizowały promocje i wyprzedaże, ceny kurteczek dziecięcych w naszym sklepie dochodziły do 260 zł - opowiada Jacek Wach.

Historia nie kończy się niestety na zamknięciu placówki. Pan Jacek zrobił to bowiem bez zgody centrali sieci, firma zaczęła się więc domagać zapłaty kary z tego tytułu. A także drugiej części opłaty licencyjnej, której całość była ustalona na 23 tys. zł (niższa niż standardowo ze względu na to, że Pan Jacek dysponował już wyposażoną pod sklep dziecięcy placówką przygotowaną pod otwarcie Hot Oil, do którego nie doszło w wyniku upadku Semaksu). Pan Jacek postanowił się bronić przed tymi roszczeniami, zaczął szukać pomocy prawnej, a także kontaktu z innymi franczyzobiorcami sieci. Okazało się, że nie jest jedyną osobą niezadowoloną ze współpracy.

Pani Małgorzata Brzyska, która wraz z mężem prowadziła sklep w Biłgoraju, przyznaje, że żałuje, iż nie wpadła na taki pomysł jak Pan Jacek, czyli zamknięcia placówki bez zgody franczyzodawcy. Prowadzenie sklepu przez blisko rok spowodowało w jej przypadku problemy z płynnością finansową i znaczące zaległości w płatnościach.

- O zgodę na zamknięcie sklepu Quadri Foglio zaczęliśmy się starać we wrześniu ubiegłego roku. Franczyzodawca udzielił nam jej jednak dopiero w marcu bieżącego roku, po interwencji naszego prawnika. Otrzymaliśmy wówczas wypowiedzenie z powodu naruszenia umowy. Niestety wtedy już od kilku miesięcy nie mogliśmy sobie pozwolić na regulowanie naszych zobowiązań w terminie - chodzi o cotygodniowe wpłacanie utargów. Dlatego nawet po zamknięciu sklepu pozostały nam należności do uregulowania, a dodatkowo Thai Mark nałożył na nas karę za nieterminowe wpłacanie utargów. Firma uzyskała już sądowy nakaz zapłaty, od którego się odwołujemy. Uważamy bowiem, że to franczyzodawca doprowadził nas do takiej sytuacji. Gdyby się zgodził na zamknięcie sklepu w terminie, w którym o to prosiliśmy, nie ponosilibyśmy strat przez kolejne pół roku, nie musielibyśmy przez ten czas utrzymywać sklepu, a wszelkie należności spłacilibyśmy szybko z działalności pozostałych sklepów, które prowadzimy - opowiada pani Małgorzata.

Trudności związane z rozstaniem to nie jedyny powód, dla którego źle wspomina ona współpracę.

- Kontakt z franczyzodawcą był bardzo dobry tylko do momentu podpisania umowy. Gdy przyszedł dzień otwarcia, a wraz z nim pierwsze problemy - przestarzałe kolekcje, pozaciągane i przybrudzone ubrania, brak wsparcia w zakresie marketingu czy visual merchandisingu - dodzwonienie się do zarządu okazało się niemożliwe. Byliśmy tym oburzeni, zapłaciliśmy w całości bardzo wysoką opłatę wstępną - blisko 50 tys. zł brutto - i liczyliśmy na sztab specjalistów, który będzie wspierał funkcjonowanie sieci. Prowadzimy inne sklepy franczyzowe i w przypadku tamtych sieci codziennie mamy z kimś kontakt, codziennie w skrzynce czekają na nas maile o nowych akcjach promocyjnych, szkoleniach, cały czas jest jakaś wymiana informacji. Gdy sprzedaż idzie gorzej, natychmiast ktoś się tym interesuje, proponuje rozwiązania naprawcze - mówi pani Małgorzata.

Przyznaje, że Quadri Foglio także zaproponowało rozwiązanie, które miałoby poprawić sytuację jej sklepu - przeniesienie go do pobliskiego Zamościa.

- Zdziwiła nas ta propozycja, gdyż tam działał już sklep Quadri Foglio. Otrzymaliśmy jednak informację, że firma nie jest z niego zadowolona i chce zamknąć placówkę. Nie zdecydowaliśmy się jednak przenieść sklepu, gdyż wiązałoby się to z kolejnymi inwestycjami, np. w remont lokalu, a byliśmy przekonani, że nie poprawi to naszej sytuacji, zwłaszcza, że poprzedniemu franczyzobiorcy z Zamościa się nie udało, nasz sklep był nierentowny i widzieliśmy, że ze strony sieci nie otrzymujemy wsparcia - dodaje Małgorzata Brzyska.

Brak wsparcia to kolejny powód, obok opóźniania terminu zamknięcia sklepu, dla którego nie zgadza się ona z roszczeniami wysuwanymi obecnie przez franczyzodawcę. W podobnej sytuacji jest kolejna franczyzobiorczyni, z Włocławka.

- Prowadziłam sklep Quadri Foglio przez pół roku. Przez cały ten czas był on nierentowny. Łącznie straciłam na tym biznesie ok. 50 tys. zł. Na problemy finansowe nałożyły się także moje problemy zdrowotne, które uniemożliwiły mi pracę w sklepie. Powołując się na zapis w umowie, przewidujący możliwość zamknięcia sklepu po 30 dniach niemożności prowadzenia go, zdecydowałam się na ten krok - relacjonuje pani Edyta.

Dlatego też nasza rozmówczyni z dużym zdziwieniem przyjęła trzy miesiące później wypowiedzenie umowy przez Thai Mark oraz informację o nałożeniu bardzo wysokiej kary za zaprzestanie prowadzenia sklepu bez zgody franczyzodawcy, utratę zdolności do wykonywania zobowiązań z tytułu umowy franczyzowej na okres dłuższy niż 30 dni, a także za przekroczenie terminu 14 dni na przekazanie środków pieniężnych za sprzedany towar.

- Pieniądze z utargów przekazywałam, tylko zostały one przeksięgowane na poczet opłaty licencyjnej - zaznacza pani Edyta. I dodaje: - Thai Mark zdawał sobie sprawę z mojej sytuacji. Otrzymywał informacje o stratach generowanych przez placówkę, a także o mojej chorobie. Czynniki te spowodowały, że po prostu nie byłam w stanie dłużej prowadzić sklepu.

Obraz współpracy z trójką franczyzobiorców, którzy się do nas zgłosili, inaczej przedstawia firma Thai Mark, którą poprosiliśmy o ustosunkowanie się do wysuwanych wobec niej zarzutów.

- Pani z Włocławka, która powołała się na zapis umowy dotyczący niemożności prowadzenia sklepu ze względu na stan zdrowia, sama przesłała zaświadczenie od lekarza, że choroba która jej "uniemożliwia" prowadzenie sklepu Quadri Foglio, jest chorobą, którą miała w dniu podpisania umowy. Ponadto choć sklepu Quadri Foglio prowadzić niby nie może, to jednocześnie prowadzi inny sklep na swojej działalności - mówi Marek Smogór, prezes Thai-Mark w odpowiedzi na zarzut pani Edyty.

Zaznacza też, że wszyscy trzej franczyzobiorcy otrzymali od firmy specjalne warunki, np. dużo niższą opłatę licencyjną, w granicach od 12 000 do 40 000 złotych netto lub możliwość wniesienia opłaty po otwarciu placówki.

- Większość z tych klientów nie zapłaciła jej wcale bądź tylko w części, co było jednym z powodów rozwiązania z nimi umów. Wyjątkiem byli Państwo z Biłgoraja, którzy wpłacili całą sumę 40 tys. zł netto. Należy zaznaczyć, że wyraziliśmy zgodę na odstąpienie od naczelnej zasady, że sklep uruchamiamy po wpłacie opłaty licencyjnej, na wyraźną prośbę klientów. Jak więc widać, pomogliśmy im, a w zamian zostaliśmy oszukani i nie zapłacono nam ustalonych kwot - mówi Marek Smogór.

Nie zgadza się on także z zarzutami dotyczącymi złej jakości towaru, braku merchandisingu czy zbyt wysokich cen. - Dyskusja na temat subiektywnych opinii jest bezzasadna. Ze swojej strony mogę powiedzieć, że w ciągu dwóch ostatnich ciężkich dla rynku lat przeprowadziliśmy w każdym roku kilka akcji promocyjnych różnego rodzaju tak o zasięgu ogólnopolskim jak i lokalnym - zapewnia.

Przywołuje także twarde fakty - naruszenia związane z niewpłacaniem utargów przez franczyzobiorców oraz zamknięciem sklepów bez zgody firmy.

- Kary umowne, które nałożyliśmy na tych franczyzobiorców, były karami przede wszystkim za brak wpłat utargów, czyli za przywłaszczenie sobie cudzych środków pieniężnych bez naszej zgody i wiedzy. Pragnę zaznaczyć, że na ten moment i tak nie zrobiliśmy tego, co powinniśmy, gdyż zawłaszczenie wartości pieniężnych w tej wysokości kwalifikuje się do zgłoszenia kradzieży na policji. W innych przypadkach kary były naliczone np. za to, że bez naszej wiedzy klient zamknął nasz sklep. Dowiedzieliśmy się tego od kuriera, który nie mógł dostarczyć towaru i dzwonił z pretensjami, że wysłaliśmy paczki do sklepu, który jest zlikwidowany. Tak było w przypadku placówek w Nysie i Włocławku - relacjonuje Marek Smogór.

Wszystkie informacje dotyczące naruszeń umowy franczyzobiorcy potwierdzają. Jednak ich zdaniem, wcale nie musiało do nich dojść, gdyby na czas dostali zgodę na rozwiązanie umowy. Prezes Thai-Mark przyznaje, że chciał uniknąć zamknięć, gdyż jego firma również zainwestowała w sklepy, zamawiała także pod nie towar na kolejny sezon z kilku- lub nawet kilkunastomiesięcznym wyprzedzeniem.

Najpierw musi być próba diagnozy, co jest przyczyną złego funkcjonowania sklepu, następnie próba znalezienia rozwiązania, a dopiero w ostateczności, gdy nic nie przynosi rezultatów, rozwiązanie umowy, najlepiej za porozumieniem stron - przekonuje.

Zapewnia, że wobec większości klientów padały propozycje rozwiązań, które miały umożliwić próbę ratowania sklepu, m.in. poprzez zgodę na przeniesienie go w inne miejsce. - W ostateczności zaoferowaliśmy każdemu klientowi, któremu później wypowiedzieliśmy umowę (warto zaznaczyć, że dużo później niż wynika to z umowy i dużo później niż powstały naruszenia), możliwość rozwiązania umowy za porozumieniem stron - mówi Marek Smogór. Dodaje, że w historii firmy były już trzy przypadki rozwiązania umowy za porozumieniem stron, bez jakichkolwiek kar.

Małgorzata Brzyska z Biłgoraja jednak ripostuje: - Nie dostaliśmy możliwości rozwiązania umowy w momencie, kiedy o to prosiliśmy i kiedy naruszenia umowy z naszej strony nie miały jeszcze miejsca. Sklep był tak wysoce nierentowny, że nie było trudno przewidzieć finału jego funkcjonowania. Nasze prośby pozostawały bez echa. Sam Pan Prezes stwierdza, że wypowiedzenia następowały dużo później niż wynika to z umowy i dużo później niż powstały naruszenia. Szkoda, bo każdy dzień działał na naszą niekorzyść i pogrążał nas coraz bardziej. Naruszenia umowy nie były celowe, wynikały z konkretnej sytuacji. Propozycja rozwiązania umowy za porozumieniem stron wyszła dopiero w styczniu, a jej warunkiem była natychmiastowa spłata zadłużenia, co w naszej sytuacji wtedy już nie było możliwe. W dalszym ciągu nie otrzymywaliśmy również wypowiedzenia, nastąpiło to dopiero 15 marca 2010 roku.

Byli franczyzobiorcy nie ukrywają, że chcieliby uniknąć płacenia kar na rzecz franczyzodawcy. W ich ocenie, to on sam doprowadził do sytuacji, w których powstały naruszenia. Thai-Mark nie zamierza jednak zaniechać roszczeń. W części przypadków skierował już postępowania na drogę sądową.

ZOBACZ TAKŻE:
Koniczynka przyniosła im szczęście

Joanna Cabaj - Bonicka

Dołącz do newslettera

Copyright © 2007-2021 ARSS. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Opieka nad stroną: Lembicz.pl  Skład magazynu Franczyza & Biznes: Aera Design