Uciekł z korporacji do znanej sieci gastronomicznej

Data dodania: 4 grudnia 2014
Kategoria:
Foto: Przemysław Żok wraz z małżonką prowadzi 4 pizzerie Biesiadowo

W branży krąży powiedzenie, że restaurator ryzykuje bardziej, niż bankowiec. Jednocześnie to właśnie ten sektor upodobały sobie firmy oferujące współpracę we franczyzie. O blaskach i cieniach prowadzenia własnej sieci pizzerii pod znaną marką rozmawiamy z Przemysławem Żokiem, właścicielem czterech restauracji Biesiadowo.

W którym okresie swojej dotychczasowej kariery zdecydował się Pan na działalność pod znaną marką?

Od jakiegoś czasu zastanawialiśmy się z małżonką nad prowadzeniem własnego biznesu. Po pracy w korporacji, która mimo wszystko nieco ogranicza swobodę i kreatywność, uznaliśmy, że nadszedł właściwy czas, by pracować samodzielnie, na siebie i dla siebie. Chcieliśmy się realizować inaczej, niż do tej pory. A branża gastronomiczna jest jak każda inna. Nie jest ważne, co się sprzedaje, ale jak. I w tym aspekcie można było wykorzystać dotychczasowe doświadczenia z pracy w handlu, zarządzania ludźmi, nawiązywania kontaktów biznesowych.

Ile czasu minęło od pomysłu do realizacji - założenia własnego biznesu w ramach sieci gastronomicznej?

Dokładnie pół roku. Najpierw szukaliśmy pomysłu, analizowaliśmy specjalistyczne czasopisma. Zbieraliśmy informacje z rynku. A że jesteśmy otwarci i chyba dość odważni, zwracaliśmy uwagę także na takie miejsca, marki, branże, których nie było w naszym mieście.

Co jest najtrudniejsze w tej pracy?

Organizacja czasu. Wciąż go brakuje. Praca trwa permanentnie, od poniedziałku do niedzieli. Nie ma takiego czasu, który byśmy nazwali "po pracy". My wciąż w tej pracy jesteśmy, jak nie osobiście, to poprzez dokumenty. Jednak z perspektywy czasu widzimy, że to owszem jest trudne, ale nie niewykonalne. Wszystkiego można się nauczyć. Trudno jest także pracować z ludźmi. A w branży gastronomicznej rotacja bywa spora. I niestety, nie wynika ona z winy pracodawcy. Na rynku jest dużo osób poszukujących zatrudnienia, składających aplikacje, ale na tym ich aktywność na rynku pracy się kończy. Weszło nań pokolenie nauczone, że nie trzeba się starać, że ktoś coś za nich załatwi, że nie bierze się odpowiedzialności za słowo, czyny, że można się do czegoś zobowiązać, ale później z tego zrezygnować. Pokolenie roszczeniowe i bardzo niesamodzielne. Tego uczy nasze państwo: roztacza parasole ochronne, wspiera zasiłkami, dodatkami, refundacjami. A życie wymaga zupełnie czegoś innego.

Co Pana najbardziej motywuje do działania?

Najbardziej sukces. Jeśli jest widoczny lub w zasięgu ręki, można pracować jeszcze ciężej, aby go osiągnąć. Wówczas praca daje poczucie spełnienia oraz utwierdza w przekonaniu, że wybór, dokonany kilka lat temu, był słuszny. Motywuje także świadomość, że to od nas zależy naprawdę bardzo dużo. To jest smak tej wolności, swobody, jakiej nie było w korporacji.

Jaki cel był nadrzędny w momencie uruchomienia biznesu?

Głównym założeniem było, aby stworzyć małą sieć lokali. Tym sposobem otworzyliśmy ich cztery. To całkiem sporo.

Co zdecydowało o wyborze właśnie tego konceptu? 

Różne czynniki miały na to wpływ. Pomysł, nazwa, brak marki w okolicy. Oczywiście wybór poprzedzony został skrupulatną analizą, czy na pewno taki lokal będzie miał rację bytu. Chodziło najbardziej o kwestie finansowe, czyli jaki wysiłek musimy w tym względzie podjąć, by pomysł wdrożyć w życie. Zależało nam też na dużej samodzielności i swobodzie prowadzenia biznesu.

Jak podsumowuje Pan 2014 rok, jak go sobie zapamięta?

Niesamowicie pracowity. W ciągu pół roku uruchomiliśmy dwie nowe lokalizacje. Ich organizacja, przygotowanie, koncepcja, dobór zespołu, to naprawdę trudne, czasochłonne i niezwykle odpowiedzialne zadania.

Rozmawiała Irina Nowochatko-Kowalczyk

Zobacz nasz katalog sieci franczyzowych i upewnij się która franczyza będzie dla Ciebie najlepsza.

Dołącz do newslettera

Copyright © 2007-2021 ARSS. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Opieka nad stroną: Lembicz.pl  Skład magazynu Franczyza & Biznes: Aera Design