Rozkwit sklepów specjalistycznych

Data dodania: 3 sierpnia 2015
Foto: Al. Capone

Jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego – mówi stara prawda. Coraz częściej widać to po szlakach zakupowych naszych rodaków. Owszem, wszystko można kupić w supermarkecie czy dyskoncie. Ale to nie oznacza produktów ani najlepszych, ani najtańszych.

Duże sklepy sprzedają to co im się sprzedawać opłaca. Dzięki temu w każdym sklepie sieci marketów czy dyskontów dostaniemy wszystko co może się przydać. Ich dynamiczny rozwój spowodował spadek liczby sklepów specjalistycznych. Okazuje się jednak, że obecnie przeżywają one swoisty renesans. Sklepy z pieczywem, mięsem i wędlinami, rybami, alkoholem, warzywniaki czy nawet tzw. „niemiecka chemia” nie dość, że trzymają się nieźle, to jeszcze regularnie rosną w siłę.

Udaje im się konkurować nie tylko jakością, ale i ceną. Tak zwane sklepy specjalistyczne mogą działać i powstawać niezależnie, w ramach grup zakupowych, bądź być tworzone przez producentów czy hurtowników. I – co ciekawe – niekoniecznie są to potentaci ilościowi w danych branżach. Słowem – wielcy producenci np. mięsa czy wędlin skupiają się na tych kanałach sprzedaży, które zapewnią im maksymalnie dużą sprzedaż. Wykorzystują więc supermarkety czy dyskonty. Ci mniejsi nie mają ani takich mocy przerobowych, ani ochoty na stykanie się z polityką zakupową dużych sieci, chcą więc i potrafią rozwijać własne kanały sprzedażowe. W wielu przypadkach po prostu nie mają szans na podpisanie umów z sieciami, budowa własnych sklepów specjalistycznych jest więc zwykłą koniecznością.

I coraz częściej przekonują do siebie klientów. Z jednej strony mają pewną przewagę psychologiczną – robiąc zakupy w sklepie specjalistycznym spotykamy się na ogół z wysokiej jakości obsługą, która umie doradzić, wie co sprzedaje a poza tym jest w miarę stała. Obsada w marketach zmienia się jak w kalejdoskopie, co nie sprzyja budowaniu zaufania. W małym sklepie łatwiej też zadbać o jakość produktów i zarządzanie nimi. Obserwacje dotyczące sklepów specjalistycznych potwierdzają wyniki badania Nielsen: 33% Polaków deklaruje, że kupuje w nich mięso i wędliny, 30% - pieczywo a 29% - ryby. Znikaniu niewielkich sklepów spożywczych, które nie są w stanie konkurować z dyskontami i hipermarketami towarzyszy wzrost liczby placówek wyspecjalizowanych w sprzedaży jednej czy dwóch kategorii towarów. Węższy asortyment pozwala też na większą elastyczność w zarządzaniu towarem, szybsze dostosowywanie się do upodobań klientów oraz proponowanie i testowanie nowości.

Szacuje się, że w Polsce jest obecnie około 20 tysięcy sklepów specjalistycznych. Równie dobrze rozwijają się w aglomeracjach, co w mniejszych ośrodkach miejskich. Po spadku liczby sklepów specjalistycznych oraz okresie spowolnienia gospodarczego, ich wolumen zaczyna znowu rosnąć. Obecnie jest ich tyle co w roku 2010.

DLA MIŁOŚNIKÓW DOBREGO MIĘSA

Połowa z tych 20 tysięcy sklepów specjalistycznych sprzedaje mięso i wędliny. Ta branża doskonale obrazuje też cały rynek placówek z jedną kategorią. Jednym z największych producentów wędlin w Polsce są Zakłady Przetwórstwa Mięsnego Henryk Kania. Zakłady produkują na potrzeby dyskontów i supermarketów, próżno szukać ich sklepów firmowych. Za to inni masarze o nazwisku Kania i imieniu Henryk (których paru w Polsce jest), prowadzą swoje własne sklepy i według szybkiej analizy jest ich przynajmniej kilkanaście.

Eksperci branży szacują, że nieduży (a więc przerabiający na mięso i wędliny do 25 ton zwierząt dziennie) potrzebuje 5 sklepów, większe – odpowiednio więcej. Jedną z największych (jeśli nie największą) sieć sklepów specjalistycznych ma firma Łmeat z Łukowa. W tej chwili jest ich 212, opanowały głównie wschodnią część Polski, kilka sklepów jest też w Warszawie. Po piętach Łmeatu depcze Gzella, reklamująca się jako wędliny z Borów Tucholskich. W swoim macierzystym regionie ma najwięcej placówek, z liczbą 209 sklepów opanowała północ kraju. Na Śląsku rządzą Niebieszczańscy, którzy w regionie otworzyli już 118 własnych sklepów. Jakże blado wygląda przy tym potężny Sokołów, który w tej chwili ma jedynie 42 sklepy.

Bardzo ciekawą współpracę nawiązały Wierzejki z Putką. Producent wędlin i mięs prowadzi sklepy wspólnie z piekarnią. Kasy są osobne, personel również – po prostu razem wynajmują powierzchnię handlową i korzystają z efektu synergii. Putka sprzedaje pieczywo tradycyjne, wysokiej jakości chleb na wagę oraz wypiekane słodkości. Wierzejki – mięso i wędliny. Ta strategia przynosi świetne rezultaty a świadczą o nich tłumy we wspólnych sklepach. Wierzejki królują w centralnej części kraju – połowa z setki sklepów znajduje się w Warszawie. Co ciekawe – współpraca Putki i Wierzejek nie jest sformalizowana, firmy po prostu dzielą się kosztami użytkowania lokalu. A powierzchnię handlową dzielą w przynajmniej 30 lokalizacjach. Obie firmy są rodzinne, darzą się zaufaniem i nie widzą potrzeby zwierania formalnego związku. Być może to jest powodem, dla którego inne firmy – mimo prób – nie skopiowały tego pomysłu z powodzeniem.

Trudno powiedzieć, że prowadzenie sieci sklepów mięsnych to łatwy biznes. Wydaje się jednak, że łatwiejszy niż w innych segmentach rynku spożywczego. Nie udaje się to warzywniakom, przynajmniej na dużą skalę. To również produkt masowy o stosunkowo niskiej marży oraz niewygórowanych cenach. Jednak skuteczna dystrybucja na skalę choćby województwa jest trudna i droga. Pozwalają sobie na to chyba tylko sieci marketów i dyskontów, one jednak uzależnione są (i vice versa) od bardzo dużych dostawców. Czerwona Torebka hucznie zapowiadała stworzenie ogólnopolskiej sieci sklepów Warzywnik. Udało się – powiedzmy – połowicznie. Owszem – ogólnopolsko, ale sklepów jest jedynie 6. Podobnie wygląda sytuacja ze sklepami rybnymi. Zaopatrują się one u niezależnych dostawców, jednak rzadko zdarzają się sieci przekraczające liczbę kilku placówek.

ROBIMY MARŻE NA PROCENTACH

Łatwiej idzie sklepom z alkoholami. Świetnym przykładem jest Al.Capone – franczyzowa sieć rodem z Tarnowa. Przygotowała dobrą ofertę i w krótkim czasie otworzyła 15 dobrze prosperujących sklepów. Maciej Gubernat, zarządzający siecią, tak charakteryzuje jej działalność - Na rynku jest sporo sklepików osiedlowych, które mają po 20-30 m2 powierzchni i znajdziemy w nich podstawowy asortyment, ale nie dostaniemy prawie nic z wyższej półki. Stosunkowo trudno trafić jednak na porządne salony wyspecjalizowane w winie czy whisky. Nasz koncept mieści się pomiędzy tymi dwoma kategoriami. Tworzymy sklepy, w których próżno szukać przysłowiowego „taniego wina w kartonie”, ale jednocześnie klient, który przyjdzie po whisky za kilkaset złotych znajdzie je. Mamy pomysł na sklepy z bogatym asortymentem, po który sięga również średnia i wyższa półka kupujących. Jednak sam asortyment nie wystarczy, kluczową rolę odgrywa u nas wysoka jakość obsługi, co podkreślają nasi zadowoleni klienci. Zbudowanie tak sprawnie działającego modelu nie byłoby możliwe bez cyklicznych szkoleń sprzedażowych i asortymentowych, jak również programów motywacyjnych dla naszej kadry. Stąd też choć stany towarowe naszych sklepów są dosyć wysokie, zapewniam, że nie mamy problemów z rotacją towaru – dodaje Gubernat.

Zarządzanie sklepem z alkoholem nie wymaga dużej specjalistycznej wiedzy – oprócz oczywiście tej, która potrzebna jest do skutecznego doradzenia klientowi. Koszt franczyzy waha się od kilkudziesięciu tysięcy złotych w przypadku tańszych konceptów, do 120 – 150 tysięcy w przypadku Al.Capone. W tym drugim przypadku swoją sporą wartość ma półka z droższymi alkoholami.

KOSMETYKI – TYLKO W SIECI

Jeszcze inna sytuacja panuje na rynku drogerii. Najbardziej znaczącą pozycję w branży ma Rossman. W 400 polskich miastach znajduje się około 1000 jego drogerii. Aż 63% respondentów badania przeprowadzanego przez PMR wymieniło spontanicznie nazwę Rossmann w odpowiedzi na pytanie o podanie preferowanego miejsca zakupu kosmetyków. W drugiej kolejności najczęściej wymienianą była firma Avon - 20% respondentów, a w trzeciej sieć Drogerie Natura - 10% ankietowanych. Według PMR w Polsce (w ramach systemów franczyzowych i partnerskich) działa ponad 1,8 tys. sklepów drogeryjnych. W zasadzie nie ma już na rynku niezależnych drogerii, wyjąwszy może te najbardziej ekskluzywne.

Charakterystyką tego segmentu rynku jest bowiem duża konkurencja, która spowodowała, że w ubiegłym roku zamkniętych zostało 319 niezależnych drogerii. Jednocześnie rośnie liczba sklepów działających w sieciach. Liczba placówek sieciowych zwiększa się o kilkaset rocznie. Szybko rozwijają się m.in. sieci Drogerie Laboo, Drogerie Polskie, Hebe (należące do Jeronimo Martins, właściciela Biedronki), Drogerie Jawa i Jasmin.

Obecnie pod szyldem Jawy funkcjonuje ponad 540 placówek detalicznych, w tym około 100 drogerii prowadzonych na zasadzie franczyzy. Drogerie Jawa to projekt detaliczny organizowany przez spółkę Komplex Torus. Oferta współpracy tej firmy jest adresowana zarówno do osób szukających pomysłu na własny biznes, jak i prowadzących drogerię lub stoisko chemiczno - kosmetyczne w markecie spożywczym. Otwarcie własnej drogerii lub stoiska nie jest tanie, ale większość kosztów pochłania zatowarowanie sklepu, są to więc pieniądze pozostające później w obrocie. Na przykład w sieci drogerii Jawa samo przygotowanie placówki – remont, meble, komputery – to koszt szacowany na około 80 tys. zł. Kupienie pierwszej partii towaru to około 230 - 250 tys. zł netto (300 tys. brutto). Po otwarciu i zatowarowaniu sklepu, partnerzy Jawy mogą liczyć na dogodne formy kredytowania zakupów. Plusem według Wojciecha Radlińskiego, prezesa Komplex-Torus jest przede wszystkim doświadczenie i jakość usług. - Jesteśmy dobrym dostawcą, robimy to od niemal 25 lat i naprawdę się na tym znamy. Dysponujemy świetnym zapleczem logistycznym a każdy punkt – niezależnie czy należy do nas, czy do partnera – traktujemy jednakowo – mówi.

Pod szyldem Drogerie Jasmin działa obecnie około 200 lokali. W tym roku ma przybyć nawet 60 kolejnych. Firma cały czas prowadzi rekrutację franczyzobiorców. Podkreśla, że podstawową korzyścią wspólnego działania jest wzmocnienie pozycji w kontaktach z producentami, wspólna polityka handlowa, marketingowa, zintegrowany system komputerowy i wizualizacja sklepów.

Sieć Golden Rose stawia na dużo prostszy koncept franczyzowy – w większości są to stoiska, tzw. wyspy w centrach handlowych. Otwarcie biznesu w tej sieci może się zamknąć kwotą nawet 40 tys. zł. Golden Rose jest też producentem kosmetyków łączących wysoką jakość z dobrą ceną. Stoiska oraz sklepy własne i franczyzowe nie są oczywiście jedynym kanałem sprzedaży – firma dostarcza produkty także do innych sieci. Jeszcze inną drogę rozwoju obrała sieć Lola Points. – Zauważyliśmy ogromną niszę w małych miasteczkach (od 20 do 60 tys. mieszkańców), gdzie nie wszedł jeszcze żaden koncern. Wydaje nam się, że to jest miejsce dla nas. Naszym zdaniem powodzenie na rynku będą miały te sklepy stacjonarne, które będą częścią większej grupy. Rynek musi się integrować. Już od wielu lat widzimy koncentracje obrotów hurtowych i detalicznych u kilku graczy w Polsce – zauważa Izabella Wolska, manager projektu. Dodaje, że Lola Points na tle innych sieci wyróżniają ceny, które na przestrzeni około dwudziestoletniej działalności są indywidualnie negocjowane z dostawcami.

Polska branża kosmetyczna to dojrzały rynek wewnętrzny z rosnącym eksportem rodzimych producentów. Drogeriom zagrażają jednak dyskonty. Po poszerzeniu oferty markowych produktów ich sprzedaż mocno wzrosła. Sieci drogerii trzymają się jednak dobrze - to kanał sprzedaży, który rośnie w dwucyfrowym tempie. I nic nie wskazuje na to żeby miało się coś w tej kwestii zmienić.

Zobacz nasz katalog sieci franczyzowych i upewnij się która franczyza będzie dla Ciebie najlepsza.

Dołącz do newslettera

Copyright © 2007-2021 ARSS. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Opieka nad stroną: Lembicz.pl  Skład magazynu Franczyza & Biznes: Aera Design