Wielu wciąż nie może się pogodzić z wprowadzeniem niedziel wolnych od handlu. A już niedługo może ich czekać kolejne zaskoczenie.
Projekt prawa wprowadzenia niedziel niehandlowych był pomysłem właśnie „Solidarności”. Związkowcy uważają jednak, że zrobiono zbyt mało, a prawo okazało się mieć luki. Żądają, by jeszcze raz zmienić przepisy.
Przepracowani sprzedawcy
Chodzi o sposoby, w jakie duże sieci omijają zakaz. Wiele dużych sklepów czynnych jest w sobotę nawet do północy. W poniedziałek zamiast o szóstej czy siódmej, czynne są już od piątej rano. Dzięki temu osoby, które chcą zrobić zakupy przed niedzielą lub nie mogą doczekać się poniedziałkowego otwarcia sklepów, mają nieco ułatwione zadanie. Co innego sprzedawcy. Zdaniem związkowców wiele osób po pracy do północy w sobotę, w niedzielę musi odsypiać. Później czeka ich wczesny sen, by być gotowym do pracy w poniedziałek o świcie.
Prawo miało odciążyć sprzedawców, którzy wcześniej nie mogli spędzić niedzieli z rodzinami. Teraz jednak ich los się niewiele zmienił. „Solidarność” powołuje się na regulacje w wielu zachodnich krajach, które nie pozostawiają pola do interpretacji. Przykładowo w Austrii „niehandlowa niedziela” zaczyna się w sobotę o osiemnastej i kończy w poniedziałek o szóstej rano.
Bałagan w sklepie
Związkowcy wskazują na dodatkowe minusy „nadrabiania” przez sieci otwieraniem sklepów na dłużej w soboty. Ich zdaniem po zmroku jest czas na uprzątnięcie magazynów i hal czy uzupełnienie towarów. Tymczasem pracownicy po pracy do północy nie mają już czasu na podstawowe działania zaopatrzeniowe i porządkowe w obrębie sklepu. W poniedziałek rano są dodatkowo obciążeni, nadrabiając zaległości z soboty.
Dlatego autorom pomysłu zależy, by wprowadzić czas pracy zależny od godziny zamknięcia sklepu. Ich zdaniem wystarczyłoby, by sklep zamknął się w sobotę o 21:00, tak by pracownicy do 22:00 mieli czas na prace organizacyjne.
Drugim postulatem jest doprecyzowanie, kto jest członkiem rodziny sprzedawcy. Niektórzy właściciele mają otwierać w niedzielę swoje trzy sklepy, w których pracują teściowie czy kuzyni, a przynajmniej osoby, które się za nich podają. Po zmianach prawo miałoby zdefiniować, kto faktycznie jest blisko rodziną.