Tesco ma w naszym kraju coraz większe kłopoty. Winny jest zakaz handlu, ale też rosnąca konkurencja i zmieniające się zwyczaje zakupowe Polaków.
Brytyjska sieć spożywcza tego lata świetnie poradziła sobie na Wyspach, gdzie ładna pogoda, transmisje meczów Mistrzostw Świata i wesele w rodzinie królewskiej zachęcały do zakupów. Mimo to akcje firmy mocno straciły na wartości. Winna ma być sytuacja m.in. w Azji, gdzie zyski spadły o prawie 30 proc. i w Europie Centralnej, gdzie skurczyły się o 3,3 proc. W naszej części Europy sieć jest obecna w Czechach, na Węgrzech, Słowacji i w Polsce, ale to sytuacja na polskim rynku miała mieć kluczowy wpływ na spadek zysków spółki. Jak wyjaśnił portalowi Reuters dyrektor Tesco Dave Lewis, winny jest zakaz handlu w niedzielę: „Znów straciliśmy w tym kwartale sporo dni roboczych, co zmusza nas do ciągłego poprawiania efektywności i produktywności biznesu na tym dość wymagającym rynku”.
Coraz trudniejszy rynek
A to nie jedyne problemy Tesco w Polsce. Sklepy zaczęły być zamykane jeszcze przed wprowadzeniem zakazu handlu w niedzielę, bo w pierwszym kwartale 2018 roku ubyło ich 18. Firma ograniczyła też ilość 24-godzinnych hipermarketów, który był jej znakiem rozpoznawczym. Na warszawskich Kabatach Tesco działa od 6 rano do 24, zamiast jak wcześniej – całą dobę. Początkowo możliwość zrobienia dużych zakupów w środku nocy była dla części Polaków kusząca. Jednak rosnąca ilość osiedlowych sklepów 24-godzinnych w ostatnich latach i otwartych do późna Żabek i Biedronek sprawiła, że taki model przestał być dla większości atrakcyjny.
Firma ma też problemy w swojej ojczyźnie, gdzie kilka miesięcy temu zamknięto sklep on-line Tesco. Podobnie jak w Polsce, tam również sieć ma duży problem z konkurencją ze strony mniejszych dyskontów. Na Wyspach może dodatkowo z powodzeniem rozwijać koncept mniejszych sklepów Tesco Express, który nad Wisłą jest już w dużej mierze zdominowany przez inne sieci, takie jak Żabka czy Carrefour.