Jaki jest najpopularniejszy sport zespołowy? Oczywiście piłka nożna. Szacuje się, że liczba fanów piłki nożnej na świecie oscyluje w granicach 4 miliardów. Każda impreza sportowa związana z piłką to wielkie święto dla fanów i nie lada wyzwanie dla organizatorów. Mówią, że jeśli w coś bardzo wierzysz, to się spełni. Nam się spełniło. Byliśmy współorganizatorem Euro 2012 – trzeciej największej imprezy sportowej na świecie. I choć minęło już sześć lat, przeżyjmy to jeszcze raz. A pomoże nam w tym Marcin Herra, prezes spółki PL2012, która była odpowiedzialna za organizację całego wydarzenia.
Z paliw do piłki – tak w skrócie można podsumować Pana drogę do prezesury spółki PL2012. Dlaczego właśnie Pan?
Będąc w grupie Lotos zostałem zaproszony na spotkanie z osobą, która prowadziła rozmowy rekrutacyjne w imieniu ówczesnego ministra sportu. Ponieważ miałem wcześniejsze doświadczenie z projektami złożonymi, gdzie była wymagana umiejętność pracy z różnymi interesariuszami, z umiejętnością wyznaczania celu i pomyślenia co trzeba zrobić by ten cel osiągnąć, nie obawiałem się podjąć tego wyzwania. Ponadto trochę pracowałem w środowisku międzynarodowym. Myślę, że te klika czynników spowodowało, że zaproszono mnie na rozmowę. Co ciekawe ja nawet nie wiedziałem, że to będzie rozmowa dotycząca Euro2012. I dziś mogę powiedzieć, że koordynowanie organizacji Euro2012 to było najciekawsze wyzwanie jakie się może zdarzyć z punktu widzenia złożoności tematu.
Jak Pan dobierał zespół do spółki PL2012?
Na drugim spotkaniu z ówczesnym ministrem sportu, panem Mirosławem Drzewieckim, przedstawiłem moją prośbę, abym to ja mógł decydować o zespole, z którym przyjdzie mi pracować. I muszę powiedzieć, że z wielu powodów mam ogromny szacunek do pana ministra Drzewieckiego, ale także z tego powodu, że nasze umowy były bardzo honorowane. Dlatego myślę, że udało nam się zbudować specjalny zespół ludzi ściągniętych z bardzo wielu branż eksperckich z biznesu.
Nie bał się Pan podjąć wyzwania i ryzyk z tym związanych?
Skłamałbym gdybym powiedział, że w ogóle się nad tym nie zastanawiałem. Pamiętam jak byłem już na finiszu rozmów, lada dzień miała być podjęta decyzja. Wróciłem do kraju i na pierwszej stronie jednej z gazet zobaczyłem alarmujący tytuł: – „UEFA zabierze nam Euro”, bowiem właśnie został opublikowany raport UEFA informujący, że są jakieś opóźnienia. Moja żona podsumowała, że znowu się „ładuję” w „taki” projekt. A to okazał się być najciekawszy projekt dla mnie i myślę, że mało osób sobie uświadamia jak bardzo złożony. Aczkolwiek muszę przyznać, że nie doceniałem trudności jakie później spotkały mnie po drodze. Co ciekawe były to trudności związane z brakiem doświadczenia naszego kraju z tym, że jest taki podmiot który koordynuje przygotowanie. Oczywiście miałem świadomość, że jeśli idzie dobrze, to będzie dużo chętnych, którzy sobie przypiszą tę zasługę, a jeśli coś pójdzie źle, to my będziemy pierwsi do odpytania. To doświadczenie nauczyło mnie ogromnej odporności.
Jak wyglądał proces przygotowania do trzeciej co do wielkości imprezy sportowej na świecie?
Na początku zadaliśmy sobie proste pytanie, co chcielibyśmy przeczytać w lipcu 2012 w mediach światowych. I wypisaliśmy sobie opinie, które później rzeczywiście się w tych mediach znalazły. Ponadto zadaliśmy sobie pytanie, co musi być zrobione, żeby ten cel zrealizować i osiągnąć zamierzony efekt, od kogo zależy ten sukces. By to wszystko się zadziało, należało naszą pracę skoordynować. Trzeba było dostosować umiejętność wywierania wpływu do partnerów, czyli niekoniecznie na wszystkich działało to samo. Powołaliśmy grupę G5, czyli miasta gospodarze i my, gdzie w imieniu tych miast negocjowaliśmy z UEFA i udało się nam pozyskać 40 mln zł dla tych miast. Wdrożyliśmy taktykę polegającą na comiesięcznych spotkaniach przedstawicieli tych miast, by sprawdzać stopień zaawansowania prac, ale także by wywołać element pozytywnej konkurencji. Ponadto pewna data, w której miały odbyć się mistrzostwa była najlepszym mobilizatorem, by prace posuwały się zgodnie z planem. Trzeba było umiejętnie zarządzać relacjami. Pracowałem non stop. Pamiętam, że rozmowy kwalifikacyjne rozpoczynałem nieraz o szóstej rano, a swoją pracę kończyłem często o pierwszej w nocy. To była bardzo ciężka praca. Dzięki tej ciężkiej pracy i dzięki dobrym rozwiązaniom jakie wprowadziliśmy w zarządzaniu tym projektem udało się osiągnąć cel.
Czy z perspektywy czasu podejmowałby Pan inne decyzje w zarządzaniu tym projektem?
Dziś już na ten temat nie myślę. Był czas,zaraz po Euro, gdzie zastanawiałem się co można było zrobić lepiej i na przykład stwierdziłem, że można było być mniej takim zero jedynkowym w 2008 czy 2009 roku. Patrzyliśmy trochę zbyt technokratycznie – bardziej nas interesował rezultat, niż konwenanse, interesował nas termin, a nie zastanawialiśmy się w jaki sposób napisać ładnie pismo żeby nikogo nie urazić. Z perspektywy tamtejszej i dzisiejszej wiedzy i doświadczenia, to myślę że trochę za mocno przeznaczyliśmy akcenty na tę część celu, a trzeba było więcej uwagi poświęcić na tę część relacyjną z wieloma instytucjami. Z drugiej strony jest to takie teoretyzowanie, bo dziś mamy poczucie, że możemy o tym rozmawiać na luzie, a wtedy liczył się każdy tydzień. W związku z tym to nie była akcja w stylu: zastanówmy się, mamy czas, tylko akcja – za chwilę nam się tu woda wyleje, musimy coś szybko zrobić, a nie jak ładnie poprosić żeby ktoś podał wiaderko. Dlatego to jest trudne, by teraz realnie to ocenić.
Czy są jakieś rzeczy które w swoim planie założyliście, a których nie udało się zrealizować?
Z punktu widzenia organizacyjnego byliśmy absolutnie zadowoleni z tego, jak zagrały wszystkie procesy organizacyjne i tutaj mam poczucie, że było nawet lepiej niż założyliśmy. Infrastrukturalnie realizacja była na poziomie 80 proc. Natomiast było kilka rzeczy, które się nie wydarzyły.
Jak wyglądała wasza praca?
Wprowadziliśmy taką zasadę, że co kwartał publikowaliśmy na naszej stronie status zaawansowania projektów inwestycyjnych, opisując zaawansowanie projektu versus planowany termin kolorami: zielony – wszystko ok, żółty – zagrożenie, czerwony – krytyczny, małe szanse realizacji, czarny – już po zawodach. I to pomagało nam w działaniu. To było związane z bardzo krytycznymi uwagami i oporami, ale myśmy się nie ugięli przed argumentami dlaczego tego nie możemy zrobić i to publikowaliśmy. Dzięki temu bardzo szybko umieliśmy wskazać istniejące zagrożenia i wprowadzić plan naprawczy i rozwiązać problem. Z perspektywy czasu myślę, że to było dobre rozwiązanie i uważam, że fajnie by było gdyby dzisiaj każde miasto miało na swojej stronie informacje o projektach inwestycyjnych, żeby ludzie mogli sprawdzić co się kiedy zakończy, czy jest ok lub jest jakieś opóźnienie. Taka prosta transparentność.
Czy na organizacji dużych imprez sportowych typu Mistrzostwa Europy w piłce nożnej czy Igrzyska Olimpijskie można zarobić? Jakie warunki muszą zostać spełnione aby tak się stało?
Takie imprezy są wielopłaszczyznowe i trzeba precyzyjnie definiować kto zarabia i co to znaczy zarabiać, bo dla różnych podmiotów ten zarobek może oznaczać coś innego. Mówiąc podmiot można mówić kraj, miasto, firma, i można mówić organizacja. To jest ważne rozróżnienie. Nie ma reguły czy się zarabia czy nie tak ogólnie, ponieważ taka impreza jest bardziej szansą niż gwarancją.
Szansą na co?
Jest szansą, którą można wykorzystać w kontekście kilku warstw, czyli promocji marki, promocji kraju, który się przekłada na przykład na zwiększony ruch turystyczny, który z kolei przekłada się na większe przychody. Euro2012 było jednym z głównych impulsów rozwoju turystyki, gdzie turyści albo pierwszy raz przyjechali do Polski na Euro, albo dużo dobrego słyszeli o Polsce w kontekście Euro. Najbardziej widoczny przykład to są turyści z Hiszpanii w Gdańsku, których po 2012 roku procentowo jest najwięcej. Ale jest to też zagrożenie, gdyż duże masowe imprezy typu mistrzostwa czy igrzyska mogą równie dobrze ten wizerunek zepsuć, czy to w kontekście problemów związanych z przygotowaniami, czy to problemów związanych już z samym wydarzeniem.
Jak kraj może zyskać na takiej imprezie?
Zarobić można również – w kontekście kraju – na bardzo pośrednim wpływie związanym z tym, że tego typu mistrzostwa są z reguły dobrym impulsem inwestycyjnym. I tu znów jest zarówno szansa jak i zagrożenie. Zagrożenie jest wtedy, kiedy kraj inwestuje w tego typu wydarzenie pomimo tego, że mówiąc kolokwialnie, ma wystarczająco dużo infrastruktury, albo ma dużo potrzeb innych, a inwestuje w rzeczy, które nie są pierwszą potrzebą. Dla przykładu podam ostanie igrzyska w Ameryce Południowej (wcześniej Mistrzostwa Świata w piłce nożnej), które pokazały, że jest to problem dla gospodarki gospodarza imprezy. I to jest ten rezultat negatywny.
A Polska wykorzystała swoją szansę?
W naszym przypadku mieliśmy kumulację kilku czynników. Po pierwsze – dzisiaj trudno sobie to wyobrazić – ale przed rokiem 2008 nie mieliśmy autostrad, a także trudno sobie przypomnieć i wyobrazić jak wyglądały polskie lotniska, czy też trudno sobie wyobrazić jak wyglądała infrastruktura miejska w miastach, które były gospodarzami. W związku z tym mieliśmy naturalną potrzebę rozwojową związaną z potrzebami infrastrukturalnymi. Na to się nałożyła bardzo dobra sytuacja związana z transzą środków unijnych w latach 2007-2013 przeznaczoną na inwestycje infrastrukturalne. Euro ponad wszelką wątpliwość stało się naturalnym katalizatorem rozwoju dla naszego kraju. Mogę śmiało powiedzieć, że te projekty zakończyły się trzy lata szybciej, niż gdyby nie było wyznaczonej daty, do której mają zostać zrealizowane. I nie jest to kwestia, że wydano więcej pieniędzy na ten cel. Motywatorem była nieprzekraczalna data. Było to możliwe również dlatego, że wprowadziliśmy inny model zarządzania.
Jaki?
Wdrożyliśmy model projektowo – kontrolny, tak by odpowiednio wcześniej móc interweniować kiedy coś złego się dzieje z projektem.
Co to oznacza dla kraju, który wykorzystuje taki impuls?
To oznacza, że po mistrzostwach, które trwają zaledwie kilka tygodni, ta infrastruktura zostaje i staje się bardzo poważnym impulsem do rozwoju gospodarczego, ponieważ łatwiej podjąć decyzję o inwestycji w danym miejscu kiedy jest ta infrastruktura transportowa i łatwiej podjąć decyzję międzynarodowej firmie, kiedy połączenia z innymi miastami są łatwiejsze. Jak mówimy zarobić, to mówimy wprost o pieniądzach. Wydaje mi się, że jest to jednak trudny dla wielu krajów element do zmierzenia, ale myślę, że ważniejsze jest coś, czego nie da się zmierzyć, czyli poczucie, że tak, my potrafimy. Był taki moment, gdy niektórzy uważali, że organizacja tej imprezy to będzie klęska i powód do wstydu. I nagle się okazało, że jednak daliśmy radę i mamy powód do dumy, bo zorganizowaliśmy świetną imprezę, na światowym poziomie, co miało przełożenie w opiniach z innych krajów, jakie do nas spływały. Opinie te były wyjątkowe, bo patrząc na tego typu imprezy zorganizowane po 2012 roku, to mało który kraj zebrał tak dobre recenzje, nie tylko w kontekście gościnności, ale właśnie w kontekście organizacji i kompletności wydarzenia. I myślę, że to był ważny kamień milowy w rozwoju społeczeństwa - już nikt nie może powiedzieć, że my z dużymi wydarzeniami sobie nie dajemy rady. Pokazaliśmy, że potrafimy.
Wróćmy do tematu zarobienia na takim wydarzeniu jak Euro2012
Krótkoterminowo zarabiają organizacje, które są właścicielami praw do organizacji tych imprez, czyli UEFA, FIFA, MKOL, a PZPN pośrednio, mając pieniądze od UEFA. To są pieniądze sponsorskie, wpływy ze sprzedaży praw medialnych, które są kluczową wartością, wpływy z biletów, merchandising połączony z licencjami, czyli np. licencjami na publiczne oglądanie meczów, czy licencjami umożliwiającymi używania znaku towarowego na produktach. To jest bardzo rentowny biznes. Duże organizacje z tego żyją. Nikt inny nie dysponuje tymi prawami. Trzecia grupa podmiotów która może zarobić pieniądze przy okazji takich wydarzeń to są przedsiębiorcy mądrze działający, czyli tacy, którzy nie myślą w kategoriach krótkoterminowych, że w trzy tygodnie zarobią pieniądze z których będą żyć do końca życia, ale którzy mają świadomość, że owszem, będzie zwiększony popyt, ale to jest krótkoterminowe. Zarabiają głównie na sprzedaży napoi, różnego rodzaju gadżetach. Zdarzały się jednak przypadki, gdzie przedsiębiorcy zbyt optymistycznie podeszli do kwestii zarobienia na Euro2012, szczególnie w kontekście podnoszenia cen za noclegi. Przeprowadziliśmy bardzo dużo rozmów z indywidualnymi właścicielami hoteli, przestrzegając bardzo przed chęcią drastycznego podnoszenia cen, gdyż jest to kontrproduktywne dla miasta, kraju, a także dla samych hotelarzy. Dzięki takim wydarzeniom zyskał również rozwój piłki nożnej. Rozwinęła się infrastruktura ułatwiająca rozpoczęcie przygody z piłką.
Jak zostać partnerem czy sponsorem takiej imprezy?
To zależy na jakim poziomie, gdyż tych poziomów z reguły jest kilka. Jest tzw. poziom globalny – czyli właściciele praw tacy jak UEFA, FIFA, MKOL, drugi poziom tzw. narodowy – określona liczba potencjalnych partnerów, którzy mają możliwości asocjacji z wydarzeniem na poziomie krajowym, trzeci poziom – często poziom regionalny, czyli np. partnerzy miejscy. Ci pierwsi najczęściej mają najwięcej praw telewizyjnych i medialnych. Największe kontrakty są kontraktami długoterminowymi i zazwyczaj obejmują kilka imprez. W przypadku Euro2012 UEFA ogłosiła w pewnym momencie możliwość poszukiwania partnerów. Byli to partnerzy którzy albo rozmawiali bezpośrednio ze Szwajcarią – czyli firmy globalne, albo jeśli były to firmy polskie, które miały ambicje pojawienia się na wydarzeniu w takim wymiarze ponadnarodowym, to albo przez PZPN albo naszą firmę PL2012 mogły trafić do UEFA i tam były rozmowy na temat kontraktów.
Spotkałam się z określeniem efekt polski. Na czym polegał?
Termin efekt polski został zaczerpnięty z terminologii barcelońskiej, gdzie po igrzyskach pojawiło się określenie efekt barceloński, który obrazuje największy sukces jaki miasto może osiągnąć poprzez organizację dużej imprezy. Barcelona jest takim przykładem, gdzie dzięki igrzyskom bardzo poszła do przodu od strony infrastrukturalnej, promocyjnej, turystycznej i gospodarczej. Myśmy trochę przez analogię użyli sformułowania efekt polski, mówiąc że mamy bardzo dużo takich podobieństw w infrastrukturze przekładających się na przedsiębiorców i gospodarkę, promocję kraju w kontekście turystycznym. Euro stało się naturalnym katalizatorem modernizacji kraju. Miałem obawy czy Euro2012 jest wystarczająco mocno wykorzystywane przy promocji kraju przed mistrzostwami i mam poczucie, że można było jeszcze bardziej to wykorzystać poprzez spójne działania komunikacyjno-promocyjne wielu instytucji. Dodatkowo uważam, że organizacja Euro była kamieniem milowym jeśli chodzi o wolontariat. Przy organizacji mistrzostw pracowało pond 7 tys. wolontariuszy.
Czy wydźwięk tych mistrzostw przełożył się na znaczenie Polski na arenie europejskiej w kontekście organizacji tak wielkich imprez oraz wizerunku kraju?
Nie bez przyczyny Polska zorganizowała mistrzostwa świata w siatkówce, które były już pozyskane w trakcie przygotowań do Euro. Ponadto w czerwcu 2012 roku Polska otrzymała prawa do organizacji mistrzostw świata w piłce ręcznej. Na stadionie narodowym odbyły się dwie wielkie konferencje – klimatyczna i ONZ. W tym roku kolejna konferencja klimatyczna w Katowicach. W różnych gremiach i instytucjach zbudowaliśmy sobie markę kraju, który potrafi organizować wielkie wydarzenia. Podczas turnieju Polskę odwiedziło blisko 700 tys. zagranicznych gości, którzy wydali w naszym kraju ponad miliard euro.
Co to powinno oznaczać dla nas?
Przede wszystkim to, że nie musimy dzisiaj poświęcać nie wiadomo jakiej energii na to, żeby powiedzieć – wybierz mnie i tłumaczyć, że damy radę. Jako kraj mamy bardzo dobrą i mocną pozycję negocjacyjną. Dzisiaj to nie jest już benefit tylko dla nas, że ktoś zdecyduje się w naszym kraju zorganizować jakieś wydarzenie, ale też benefit dla drugiej strony, że zrobi to u nas. I to jest zupełnie inna sytuacja niż była 15 lat temu, gdy Polska aplikowała jako potencjalny organizator Euro. Wtedy to było w kategoriach fantazji. Dziś stąpamy twardo z poczuciem wartości, że jesteśmy w stanie zorganizować każde wydarzenie. To pokazuje zdolność i kompetencja kraju do radzenia sobie ze złożonymi wyzwaniami.
Czy koordynowaliście prace po stronie ukraińskiej?
Od początku wiadomo było, że jesteśmy w projekcie polsko-ukraińskim. Dlatego chociażby z tego powodu byliśmy żywotnie zainteresowani tym, żeby na Ukrainie też wypadło to maksymalnie na dobrym poziomie. Pewnie Ukraina miała dużo więcej wyzwań niż my, chociażby w kontekście finansowania, gdyż nie miała środków unijnych. Po ich stronie była też dużo większa zmienność jeśli chodzi o osoby zarządzające tym projektem. To było wyzwaniem. Jednak poproszeni przez UEFA dzieliliśmy się niektórymi naszymi rozwiązaniami ze stroną ukraińską.
Czy Ukraina wykorzystała swoją szansę i możemy mówić o efekcie ukraińskim?
Do pewnego stopnia tak, ale myślę, że pewnie liczyli na więcej. Ale to jest trudne do określenia, gdyż jak wiemy losy Ukrainy potoczyły się zupełnie inaczej niż Polski. Ukraina nadal jest w stanie wojny i ma to wpływ na sytuację gospodarczą i geopolityczną tego kraju.
Po Euro2012 podjął się Pan również zarządzania Stadionem Narodowym. Dlaczego?
Powiem Pani, że wielu ludzi zadawało mi pytanie: Marcin, po co ty zabierasz się za coś, co nie ma większych szans na powodzenie. Zrobiliście fajną imprezę w postaci Euro, czy nie lepiej odejść w przysłowiowym blasku chwały? Ja podszedłem do tematu znów projektowo. Jeśli to jest tylko infrastruktura, to ona tylko kosztuje – w przypadku tego stadionu jest to koszt ok. 30 mln zł rocznie. Mając świadomość, co na takich obiektach należy robić, jak należy tym zarządzać, jak podchodzić do klientów i do kosztów, jaki mieć w ogóle pomysł na taki obiekt, w dosyć sprawny sposób – to było 1,5 roku - udało się nam doprowadzić do tego, że stadion zaczął sobie dobrze radzić. Stał się bardzo popularnym miejscem biznesowym, na którym odbywa się kilkaset konferencji rocznie. Jest miejscem, które działa na co dzień, bo wykorzystuje 12 tys. m² powierzchni biurowej, jest miejscem kilkudziesięciu wydarzeń mniejszych lub większych rocznie, od kulturalnych, muzycznych po sportowe. Działa dokładnie według opracowanej przez nas strategii 360° i zarabia. Zeszłoroczne zyski oscylowały na poziomie 10 mln zł. To wszystko udało się osiągnąć dzięki temu, że stworzyliśmy różnorodną ofertę działań, jakie mogą się wydarzyć na stadionie.
A jak jest w przypadku innych stadionów które powstały na Euro2012?
Trudno tak naprawdę powiedzieć jak sobie radzą inne stadiony. Wszyscy mieli zrobione przymiarki co się będzie działo po Euro. Moim zadaniem każdy ze stadionów powinien sobie świetnie radzić.
Czy miasta zarobiły na Euro2012?
Myślę, że tak. Wszystkie miasta, które były gospodarzami podczas Euro ogromnie poszły do przodu. Można oczywiście zadać pytanie, czy te aglomeracje nie dostały za dużego bonusu w stosunku do innych miast.
Co było najtrudniejsze w organizacji Euro2012?
Najtrudniejsze było codzienne przekonywanie, że damy radę. Często byliśmy pod taką wewnętrzną ścianą. Wyzwaniem była też świadomość ryzyk związanych z samym wydarzeniem. Mieliśmy zdefiniowanych 1141 ryzyk w trakcie procesu przygotowań, którym były przypisane odpowiedniej rangi ważności. Ktoś może powiedzieć, że na to nie mamy wpływu, ale nie mogliśmy wykluczyć żadnych potencjalnych sytuacji jakie mogą się wydarzyć podczas mistrzostw. Trudne było też tłumaczenie – racjonalizujmy, Euro jest ważne, ale przysłowiowo nie malujmy trawy na zielono, bądźmy rozsądni i nie próbujmy robić z naszego kraju jakieś sztucznego tworu.
Czy była taka presja?
Myślę, że to było połączenie braku wiary w siebie i takiego naturalnego braku doświadczenia związanego z takimi imprezami. Dzisiaj już inaczej podchodzimy do takich wydarzeń. Nie myślimy już w kategoriach, że ci którzy do nas przyjeżdżają, będą nas oceniać. Co innego na tamten czas było ważne dla nas, jako kraju, a co innego dla gości odwiedzających kraj podczas mistrzostw. I to nam się czasem mieszało. Najpierw zróbmy to dla siebie, a eventowo dla wszystkich gości, w tym nas samych.
Miał Pan momenty zwątpienia i zmęczenia?
Pod koniec projektu były momenty, gdzie podczas kumulacji różnych problemów mocno odczuwałem już zmęczenie tą pracą, ale zawsze starałem się szukać rozwiązania. Mieliśmy fajny zespół, który się wzajemnie wspierał.
Czy organizacja Mistrzostw Europy w piłce ręcznej to było prostsze przedsięwzięcie niż organizacja ME w piłce nożnej?
Skala mniejsza, ale przy Euro2012 bardzo duża część rzeczy które się działy na stadionach, czyli obsługa gości VIP, mediów była po stronie UEFA. W przypadku Euro2016 w piłce ręcznej to myśmy się tym wszystkim zajmowali. 99 proc. rzeczy które były związane z imprezą było realizowane przez nasz zespół, gdzie europejska federacja była bardziej taką federacją asystującą. I w tym kontekście to była inna impreza. O tyle dobra, że dotknęliśmy już każdego elementu istotnego przy tak dużych imprezach. Dla mnie to było ciekawe doświadczenie i mogę śmiało powiedzieć, że dziś nie ma takiego wydarzenia, którego nie umielibyśmy zorganizować. Piłka ręczna nie jest takim samograjem jak piłka nożna i było ciężej wykreować tę imprezę, ale muszę przyznać, że razem z zespołem zrobiliśmy z tego wydarzenia mega międzynarodowe przedsięwzięcie.
Ile trwały przygotowania?
Ja zostałem zaproszony do współpracy zaraz po Euro 2012, a w sensie operacyjnym to przygotowanie takiej imprezy zajęło nam dwa lata.
Co jest najtrudniejsze przy organizacji dużych imprez sportowych?
Umiejętność poskładania kilkuset projektów i procesów i świadomość, że one wszystkie muszą dobrze zagrać.
Czy w Pana ocenie Mistrzostwa Świata w piłce nożnej w Rosji to sukces finansowy i organizacyjny?
Absolutnie ogromny sukces organizacyjny. Bardzo wiele opinii wskazywało na najwyższy poziom bezpieczeństwa, profesjonalną organizację w zakresie logistyki i przyjazną atmosferę. Turyści z całego świata zobaczyli z bliska piękny kraj i spotkali przyjaznych ludzi. Cała Rosja świętowała sukcesy swojej drużyny. Tego elementu im zazdroszczę. Gianni Infantino mówił w samych superlatywach o jakości wydarzenia w Rosji. A jak finansowo? Chyba jeszcze nie został opublikowany końcowy raport. Myśmy przygotowali taki raport 3 miesiące po Mistrzostwach Europy. Warto jednak podkreślić, że tak naprawdę Mistrzostwa to początek. Jeśli umiejętnie wykorzystany i zagospodarowany zostanie potencjał społeczny, promocyjny, gospodarczy. Jak będzie w Rosji zobaczymy.
Padły zarzuty, że były to jedne z najnudniejszych mistrzostw, gdzie bardzo szybko odpadli faworyci, ponieważ ich największe gwiazdy były zmęczone po sezonach w swoich klubach. Co Pan o tym sądzi?
Nie zgadzam się, że były to nudne Mistrzostwa. Wręcz przeciwnie. Faworyci jak na przykład Niemcy odpadają już na początku. To raczej niespodzianka, bo nudno było kiedy zawsze na końcu wygrywali. Gwiazdy same nie wygrywają meczów. Piłkarsko były to świetne zawody z dużą liczbą bramek, z emocjonującymi zwrotami akcji. Ciekawe, że nowe technologie jak VAR wkroczyły i myślę, że wiele osób zastanawia się dlaczego tak późno.
Dziękuję za rozmowę.
Zobacz nasz katalog sieci franczyzowych i upewnij się która franczyza będzie dla Ciebie najlepsza.
Dołącz do newslettera
Ważne linki
Na skróty
Katalog franczyz
Kwoty inwestycji