Rząd ewidentnie nie wie, jak ugryźć temat odliczeń VAT od służbowych aut. Od 1 kwietnia będzie można odliczać cały podatek, ale brak skrupulatnych obliczeń kto, gdzie i kiedy nim jeździł może oznaczać 15 mln zł kary. I to nie jest prima aprilis.
1 kwietnia wchodzą w życie nowe zasady odliczania VAT od służbowych aut. W teorii będą bardzo atrakcyjne - jeśli samochód ma być przeznaczony tylko do użytku służbowego, VAT można odliczyć w całości. Ale równie dobrze może to być pułapka, bo w nowej sytuacji dadzą sobie radę jedynie wybitnie pedantyczni przedsiębiorcy.
Po pierwsze takie służbowe auto trzeba zgłosić w US. Po drugie - prowadzić szczegółową ewidencję jego użytkowania, z zapisem tego kto, kiedy i dokąd nim jechał. W sytuacji większości firm jest to nie do opanowania. Jeśli w firmie jest potrzebne służbowe auto, to jest ono wykorzystywane w sposób uniemożliwiający szczegółową ewidencję. - Biorę auto, muszę szybko jechać do klienta. Potrzebuję auto, jest problem w drukarni. Muszę wziąć samochód, kontrahent przyjeżdża wcześniej - każdy przedsiębiorca zna te zdania.
Po trzecie zaś - i ostatnie - za błędy w dokumentacji grożą drakońskie kary. Górna granica została określona na 720 stawek dziennych, co oznacza nawet 15 mln zł. A za to można sobie kupić całą flotę złożoną z pomarańczowych Lamborghini.
Wyjściem z tej sytuacji jest użytek służbowo-prywatny. Dzięki takiej kwalifikacji auta mamy prawo do odliczania połowy VAT-u, bez ograniczeń kwotowych, ale auta możemy normalnie używać.